Ależ to było apetyczne danie - sporo krwi, przemocy w rożnych wydaniach i kombinacjach bohaterów, mnóstwo uciech młodzieży, nagość w opuszczonych barakach, dawka zdrowej bieganiny po lesie oraz morderczy szaman. Pomimo jego dość zabawnego wyglądu i wydawanych dźwięków (pojawia się na szczęście sporadycznie i tylko przez chwilę), tytułowy bodycount, jaki dzięki niemu obserwujemy wynagradza wszelkie niedostatki. Notabene ten stwór nie jest jedynym odpowiedzialnym za masakrę na kampingu - ale o tym warto się przekonać, oglądając samemu. Dodajmy jeszcze tu wyróżniającą się obsadę - Mimsy Farmer z Davidem Hessem, czyli gwiazdy znanych już i całkiem niezłych horrorów - oraz aspekty audio-wizualne. Szalona kamera Emilio Loffredo oraz, że tak powiem, energetyzujący motyw muzyczny Claudio Simonettiego to wybuchowa mieszanka jedynie potwierdzająca klasę dzieła. Bawiłem się przednio.